Zając? Hmm... chyba bardziej królik, bo zające mają dłuższe uszy ;)
Wykonany do ostatniego centymetra białej puchatej włóczki, która została mi po poprzednich pracach. Prosty, bez zbędnych ozdób. Typowy minimalista.
Wykonany w całości z głowy - tak jak szydełko poniosło. Nie będę ukrywać - uwielbiam ten stan, kiedy udaje mi się dziergać tylko to, co szydełko i włóczka samo podpowiada. Tu było nieco trudniej, z racji kurczącej się włóczki i kompromisów podczas tworzenia.
Rękodzielnicze wyzwania też lubię, a nie przepadam jedynie za seryjną pracą, która więcej ma z rzemieślnictwa niż z twórczej radosnej pracy.
Pomalutku kończą mi się prace do prezentowania, nowe są ciągle w powijakach... Obowiązki domowe, zawodowe, ogrodowe i hmm... nazwijmy to społeczne mocno uszczuplają mi czas. Muszę wybierać co jest ważne, co mniej... Wy pewnie to znacie, dla mnie to nieco nowe doświadczenie, bo po wyłączeniu zawodowym na czas odchowania dzieci, życie podkręciło tempo niesamowicie, a do tego nasza fundacja otrzymała kolejny grant na realizację projektu, więc czas zapowiada się bardzo intensywnie. Przede mną nie lada wyzwanie - jak to wszystko połączyć i nie zwariować. Trzymajcie kciuki, bo nie chciałabym schować włóczek i szydełka głęboko do szafy ;)